Koronawirus SARS-CoV-2 swoją nazwę zawdzięcza nie koronie królewskiej, lecz koronie słonecznej, najlepiej obserwowanej podczas zaćmienia Słońca, kiedy Księżyc zakrywa tarczę Dziennej Gwiazdy. Jak wiadomo, zaćmienia nie cieszą się w astrologii dobrą reputacją. Zwykle są zwiastunem gwałtownych, nieuchronnych zdarzeń o charakterze pejoratywnym, a niekiedy także wyznaczają nowy paradygmat czasu, niekoniecznie na skalę całej długiej epoki, bo do zaćmień dochodzi dwa razy w roku, ale jednak skutkujący dość złowróżbnymi zdarzeniami. Do zaćmień solarnych dochodzi bowiem w czasie nowiu Księżyca, kiedy to Srebrny Glob znajdzie się w takim punkcie swojej orbity, który przecina się z ekliptyką. Punkty te nazywamy węzłami, dawniej: Głową i Ogonem Smoka, a więc Caput i Cauda draconis. Widziana wówczas korona słoneczna, najbardziej zewnętrzna część Słońca, przypomina właśnie koronę wirusa SARS-CoV-2, odpowiedzialną za jego wysoką zjadliwość, ponieważ to właśnie owe wypustki w kształcie charakterystycznych haczyków umożliwiają patogenowi bardziej skuteczne wdarcie się do komórki żywiciela.
Ostatnie zaćmienie Słońca miało miejsce 26 grudnia 2019 roku w pierwszym dekanacie Koziorożca, czyli w domicylu Saturna i dekanacie Jowisza. Co ciekawe, było obserwowane w Azji, kiedy choroba COVID-19 przybierała na sile. Kombinacja Saturn/Jowisz nie wydaje się tu przypadkowa. Ludzkość właśnie wchodzi w nowy cykl koniunkcji pomiędzy tymi planetami, o czym szerzej pisałem w poprzedniej notce.
Ten zadziwiający twór natury, jakim jest koronawirus, ma zatem wiele wspólnego z symboliką solarną, o której niezwykle barwnie i zachwycająco pisał Marsilio Ficino w swoim Traktacie o Słońcu, wydanym przez Polskie Towarzystwo Astrologiczne w ramach Biblioteki PTA:
Słońce jako oczywisty Pan nieba kieruje i zarządza wszystkim, co w pełni niebieskie [przeł. P. Piotrowska].
Obecnie wirus wydaje się również takim Słońcem, ponieważ cały świat kręci się wokół niego. Nic innego się teraz nie liczy, tylko walka z pandemią. Przed Słońcem można się schować w cień, przed koronawirusem możemy obronić się, siedząc w domu lub zwiększając wysiłki nad wynalezieniem skutecznego lekarstwa albo szczepionki.
Jeśli jednak SARS-CoV-2 to Słońce, w szczególności zaćmione, to co on chce nam tak naprawdę powiedzieć? Słońce jest nie tylko Panem Wszechrzeczy. Wokół Słońca, także w czasach poprzedzających rewolucję kopernikańską narosła bardzo bogata i wielowarstwowa symbolika odwołująca się do centrum. W ciele rządzi ono także swoistym centrum, bo sercem. Ale w myśl rozmaitych tradycji ciało jest jedynie materialną formą duszy. Dusza zaś przyoblekając się w ciało nie jest niestety czysta. Została bowiem skażona przez grzech. Skoro tak, to na myśl przywodzi to doktrynę siedmiu grzechów głównych, która – choć chrześcijańska – wywodzi się w istocie z hellenistycznej tradycji astrologicznej.
Początkowo wydawało się, że można wyróżnić osiem grzechów głównych, ale ostatecznie uznano, że ósmy grzech odzwierciedla właściwie stan duszy pozostającej pod wpływem grzechu. Ósmy dom horoskopu symbolizuje bowiem śmierć, natomiast ósmy znak, czyli Skorpion, przedstawiany jest pod postacią liter M zakończonej charakterystycznym szpikulcem skorpiona. Owo „M”, to nic innego jak łacińskie mors, czyli śmierć.
Liczba siedem wydaje się zatem bardziej adekwatnie odzwierciedlać symbolikę żywego kosmosu, bowiem pomiędzy jedynką a siódemką rozciąga się cały dramat istnienia. Liczba 1 to Bóg; 2 – Duch; 3 – Niebo; 4 – Ziemia; 5 (4+1) – człowiek pozostający w centrum czterech żywiołów, czterech pór roku, czterech kierunków itp. Pięć to po prostu ludzki mikrokosmos. Natomiast liczba 6 (5+1) to mikrokosmos człowieka z dodatkiem transcendencji, to człowiek stworzony szóstego dnia, Adam i Ewa w Raju. Natomiast liczba 7 to odpoczynek Boga, spoczywanie w Boskim Centrum, jakaś Absolutna Ostateczność.
Skoro zatem siedem grzechów głównych wywodzi się z planetarnej symboliki astrologicznej, to muszą być one związane z poszczególnymi planetami. Owe grzechy rzecz jasna nie są sobie równe. Jest bowiem jeden grzech centralny, z którego wywodzą się pozostałe. Tym grzechem jest pycha (łac. superbia). Gdyby nie ona, żadne inne nie miałyby racji bytu. Dlatego pycha ma konotacje solarne. Pycha jest po prostu związana ze Słońcem. Całe przyporządkowanie zgodnie z chaldejskim porządkiem planet wygląda zatem jak poniżej.
Można zatem powiedzieć, że koronawirus stanowi odpowiedź na naszą pychę. To konsekwencja ludzkiej pychy, infantylnego wyobrażenia o omnipotencji człowieka, któremu się wydaje, że może zapanować nad naturą i podporządkować sobie całą przyrodę. Ale to iluzja, ponieważ człowiek zależy od przyrody. Człowiek, uzurpując sobie prawo dominowania nad naturą, podcina gałąź, na której siedzi. Człowiek jest wszak częścią natury, pozostaje z nią w relacji współzależności i na nią też nie ma wpływu, ani tym bardziej nią nie rządzi. Co więcej, przyroda obędzie się bez człowieka, ponieważ nie jest on jej do niczego potrzebny, natomiast człowiek bez niej nie przeżyje. Z pychą degradującą przyrodę idzie w parze oczywiście chciwość, która odnosi się zwykle do władzy i pieniędzy (nawiasem mówiąc, pieniądze uchodzą ostatnio za zakażone, więc lepiej ich nie dotykać).
Antidotum na pychę stanowi pokora – jedna z siedmiu cnót głównych. Nie musimy odwoływać się do sensu teologicznego czy religijnego, żeby pojąć jej znaczenie. Pokora to po prostu uznanie naszych ograniczeń wynikających z ciała będącego częścią przyrody, jak i umysłu. Na przykład Sokrates zwykł mawiać: „Wiem, że nic nie wiem”, chociaż wiedział całkiem sporo, uchodził wszak za ideał mędrca-filozofa.
Ale czy polityk, któremu się wydaje, że w czasie pandemii można robić wybory, ma choć odrobinę pokory? Nie. I niestety to właśnie za sprawą takich decydentów pochowaliśmy się dziś w domach przed koronawirusem, który stanowi odpowiedź na ludzką pychę.