Koniec świata: astrologia, mity i nauka

Ludzkość nieuchronnie zbliża się do zagłady, ale nikt nie wie, kiedy dokładnie to nastąpi. Jedno jest pewne. Po apokalipsie dobro pokona zło i zapanuje era powszechnej szczęśliwości.
Wszechświat się skurczy
Według różnych przepowiedni opierających się na kalendarzu Majów, 21 grudnia 2012 roku czeka nas koniec świata. Scenariusz apokalipsy może być różny, ale prorocy zapowiadają, że Ziemia i znaczna część ludzkości zakończy swój byt. Ma uderzyć w nas gigantyczna kometa, zmienią się bieguny Ziemi i w ogóle będą miały miejsce straszliwe wydarzenia.
Mieliśmy już przepowiednie Nostradamusa na sierpień 1999 roku, kiedy doszło do widocznego niemal w całej Europie całkowitego zaćmienia Słońca połączonego z wielkim krzyżem planetarnym. Mieliśmy też przepowiednie milenijne roku 2000, obecnie mamy kryzys gospodarczy, ale to, co ma się wydarzyć teraz, to nieporównywalna z niczym, straszliwa i przerażająca katastrofa. Mówi o tym już nie tylko kończący się kalendarz Majów, ale nawet niektóre kręgi zbożowe. Dwa lata temu w Anglii pojawił się niezwykle interesujący krąg, który – jak się okazało – jest graficznym przedstawieniem pozycji planet na dzień zimowego przesilenie roku 2012. Czy powinniśmy bać się końca świata? Czy zbliżamy się do nieuchronnej apokalipsy?
Naukowcy uważają, że koniec cywilizacji i świata, w którym żyjemy, jest nieuchronny. Za około 5 miliardów lat nasze Słońce stanie się czerwonym olbrzymem, tak ogromnym, że Ziemia ulegnie spaleniu. Ale nawet jeśli w międzyczasie zdołamy osiedlić się na innych planetach, to i tak czeka nas zagłada, ponieważ rozszerzający się wszechświat w końcu zacznie się kurczyć aż do stanu osobliwości początkowej, a więc sprzed Wielkiego Wybuchu. Można powiedzieć, że wszechświat stanie się nieskończenie mały, tkwiąc w oczekiwaniu na nowy Big Bang.
Doskonałość początków
Mity o końcu świata są tak stare, jak ludzkość. W czasach archaicznych ludzie pragnęli żyć czasem świętym, a więc czasem początków ustanowionym przez bogów lub bóstwo stwarzające świat. Egzystencja w takim bezczasowym czasie początków, który był przywoływany chociażby przez rytuał religijny, dawała człowiekowi poczucie stałości i bezpieczeństwa, a nade wszystko pozwalała wznieść się ku wyższemu, boskiemu porządkowi. Był to czas święty w przeciwieństwie do czasu świeckiego, który charakteryzuje się oddalaniem od stwórczego początku, a przez to stopniowym upadkiem, degradacją, a na końcu zniszczeniem i destrukcją, po której musi nastąpić odnowienie, nowe stworzenie. Innymi słowy, wierzono, że człowiek oddalający się od źródła stworzenia, od bóstwa, nieuchronnie zbliża się do zagłady.
Ta idea ma również przełożenie w naszym codziennym życiu. Kiedy zabieramy się za coś nowego, czujemy, że zaczyna rozpierać nas energia i tym samym wzrasta nam apetyt na życie. Czujemy w sobie zapał, podniecenie i nadzieję. Po prostu chce nam się żyć. Jednak z czasem, im dłużej się temu poświęcamy, zaczynamy dostrzegać coraz więcej mankamentów, słabych stron, powoli przestaje nas to cieszyć, aż w końcu kompletnie się zniechęcamy, tracimy motywację i zainteresowanie. Przestajemy się tym zajmować.
Cały ten proces wygląda jak odwieczna, mityczna walka dobra ze złem. Bóg stwarza świat, ale drugie, potężne bóstwo demoniczne albo próbuje przeszkodzić bogu w stworzeniu świata idealnego, albo niszczy boskie zamierzenia, doprowadzając do postępującej degradacji i ostatecznie do końca świata, apokalipsy, po której bóg ustanowi nowy porządek, nowy lepszy świat, raj na ziemi.
Kosmiczna walka dobra ze złem
Można powiedzieć, że ludzkość u samego zarania żyje w nieustannym oczekiwaniu na apokalipsę, bo tylko ona daje szansę na ostateczny tryumf dobra nad złem. Nic więc dziwnego, że również astrologię przenika fundamentalna idea mówiąca o istnieniu antagonistycznych pierwiastków dobra i zła, światła i ciemności. Na przykład zodiak jest dualny, dwoisty, bo mamy znaki męskie i żeńskie, aktywne i pasywne, dzienne i nocne. Podobnie planety. Są beneficzne, a więc dobroczynne, jak Wenus i Jowisz, oraz maleficzne, złoczynne, takie jak Saturn i Mars. Jest też Merkury – planeta neutralna, szybko zmieniająca swoją tożsamość, która raz może być pozytywna, a raz negatywna. No i są również Światła, czyli Słońce i Księżyc – alchemiczny król i królowa, kwintesencja biegunowości i wszelkich dualizmów.
Dawni astrologowie uważali, że planety, tak samo jak dobro i zło, walczą ze sobą. Każda pragnie wcielić się w swoją rolę najlepiej, jak potrafi. Nic więc dziwnego, że w przewidywaniu końca świata astrologowie na przestrzeni wieków odegrali niebagatelną rolę. A ich liczne proroctwa odnosiły się właśnie do wizji apokaliptycznych. Na przykład antyczny astrolog Julius Firmicus Maternus z IV wieku n.e., autor ośmioksiągu astrologicznego Mathesis, uważał, że żył w czasach schyłkowych, w epoce Merkurego, która charakteryzuje się hipokryzją, podstępem i oszustwem. W swoim traktacie pisał:
„Wśród różnego rodzaju działań wyostrzyły się talenta, a skoro natura ludzka jest ruchliwa i nie umie trzymać się jednego trybu życia, od pomieszania rozmaitych postanowień i obyczajów narosła niegodziwość i podłość, a ród ludzki, wynalazłszy w tym okresie w zbrodniczych machinacjach godne pogardy i zuchwałe występki, przekazał je dalej” (tłum. J. Komorowska).
Opis ten żywo przypomina to, co znajdujemy w Metamorfozach Owidiusza, który uważał, że obecnie ludzkość żyje w epoce końcowej, w epoce żelaza, w której stajemy się coraz gorsi, aż wreszcie doprowadzimy swój gatunek do zupełnego upadku moralnego, przez co ściągniemy na siebie gniew bogów. Wiek ten zakończy się zagładą człowieka. Kiedy to nastąpi?
Żadne źródła ani manuskrypty tego nie precyzują, bo ważniejsze od pytania „kiedy?” jest pytanie o to, w jaki sposób rozegra się Armagedon. Pismo Święte nie mówi nawet o końcu całej ludzkości, ale o końcu zła na Ziemi i tych, którzy krzywdzą innych. Wtedy powstanie nowy, sprawiedliwy świat. Psalmista pisze (Ps.37): „Sprawiedliwi posiądą ziemię i będą mieszkać na niej na zawsze”. Czymże jest bowiem Apokalipsa, jak nie właśnie ponownym nadejściem Chrystusa w chwale jako tryumfatora dobra nad złem. Chrześcijanie wierzą, że pod koniec dziejów Bóg zaprowadzi nowy porządek, ostatecznie rozprawiając się z Szatanem.
Takich wydarzeń spodziewano się już na przełomie pierwszego i drugiego milenium, a także tysiąc lat później, około roku 2000. Jednak żaden koniec nie nastąpił, choć dla wielu już od dawna żyjemy w czasach ostatecznych. Jednym z ciekawszych przykładów mistycznej organizacji dziejów stanowią rozważania mnicha i opata cysterskiego Joachima z Fiore (XII w.), który uważał, że w roku 1260 roku rozpoczęła się Era Ducha Świętego. Miała to być era miłości i wolności duchowej, poprzedzona panowaniem Antychrysta, a uwieńczona ponownym przybyciem Chrystusa.
Księżycowy Szatan
Niektórzy uczeni, filozofowie i myśliciele religijni pragnący przewidzieć nadejście Apokalipsy, odwoływali się do astrologii. Na przykład trzynastowieczny franciszkanin, Roger Bacon, którego uważa się za prekursora naukowej metody eksperymentalnej, przekonywał dostojników kościelnych do sprawczej mocy gwiazd, ponieważ wierzył, że tzw. wielkie koniunkcje Jowisza, Saturna i pozostałych planet obwieszczają pojawienie się i zanikanie sekt religijnych. O tych koniunkcjach pisał już w IX wieku arabski astrolog Albumasar i twierdził, że koniunkcja Jowisza z Saturna symbolizuje judaizm, zaś potrójna koniunkcja Jowisza, Saturna i Słońca mówi o egipskiej religii solarnej. Z kolei islam zapowiadać miała potrójna koniunkcja Jowisza, Saturna i Wenus. Bacon rozwinął tę myśl, dowodząc, że religię chrześcijańską zwiastowała koniunkcja Jowisza, Saturna i Merkurego. Dlaczego Merkurego? Otóż filozof zauważa, że Merkury, który jest bardzo mocno związany ze znakiem Panny, najlepiej reprezentuje narodziny Boga z dziewicy Maryi. Tymczasem zgodnie z chaldejskim porządkiem planet, po Merkurym następuję ostatnia planeta – Księżyc. Będzie on symbolizował zniszczenie i nadejście Antychrysta. Bacon pociesza, że era Księżyca nie potrwa długo, ponieważ naturą Księżyca jest zmienność i przewrotność.
Niestety, nie wszyscy słuchali Rogera Bacona rozprawiającego o cyklach planet. Co więcej, niektórzy uważali, że ma konszachty z siłami nieczystymi. Zresztą trudno się temu dziwić, skoro swoimi wizjami i pomysłami daleko wyprzedzał epokę średniowiecza. Uczony opisywał bowiem okręty poruszane przez jedną osobę i mknące po morzu z niewiarygodną prędkością. Przewidział też pojazdy skonstruowane na podobieństwo współczesnych samochodów oraz maszyny latające, „takie że człowiek siedzący wewnątrz będzie nią kierował za pomocą pomysłowego mechanizmu i leciał przez powietrze jak ptak”. Może więc warto słuchać Rogera Bacona także w odniesieniu do jego zapatrywań astrologicznych?
Również ojciec nowoczesnej nauki, Izaak Newton, który w swoim wiekopomnym dziele Principia mathematica sformułował  prawo powszechnego ciążenia będące fundamentem fizyki klasycznej, snuł rozważanie wokół proroctw biblijnych. W jednym z listów z początku XVIII wieku udowadniał, że koniec świata nastąpi w roku 2060. Skąd takie wyliczenia? Otóż Newton, który był zresztą ateistą, studiując starotestamentową Księgę Daniela doszedł do wniosku, że koniec świata nastąpi 1260 lat po założeniu Świętego Imperium Rzymskiego. A że Imperium powstało w 800 roku naszej ery, toteż koniec nastąpi za 48 lat. Czy więc Newton przewidział Erę Wodnika?
Wodnik-Zbawiciel
Astrologów bardziej niż kogokolwiek innego zajmuje kwestia końca świata. Jednak w przeciwieństwie do apokaliptycznych wizji minionych wieków, dziś koncentrują się oni głównie wokół nieco już przebrzmiałego proroctwa odnoszącego się do nadejścia Ery Wodnika, która ma być epoką braterstwa, powszechnej szczęśliwości, poszanowania praw jednostki, wygaszenia wojen i konfliktów, a zwłaszcza zniesienia napięcia pomiędzy nauką a religią, albo inaczej pogodzenia rozumu i wiary.
To przeświadczenie w rychłe nastanie Ery Wodnika legło u podstaw nowoczesnej astrologii, która po półtorawiekowej „śmierci klinicznej” powróciła do życia jako z jednej strony konkurentka nauki, z drugiej zaś jako wiedza przynosząca duchowe, niemal zbawcze przesłanie dla ludzkości. Era Wodnika miała być bowiem epoką tryumfu astrologii i pokrewnych dyscyplin. Jej początek obwieszczano już wielokrotnie. Niektórzy twierdzą, że już się zaczęła, inni że ma nadejść dopiero za dziesiątki lat.
Jakkolwiek, proroctwo Ery Wodnika to jedyne, które nie przewiduje kataklizmów ani żadnego Armagedonu. To jedna z pozytywnych wizji przyszłości rodzaju ludzkiego, bo mówi o nadejściu nowych, lepszych czasów. By nie dopuścić do zagłady, ludzkość ma się w porę opamiętać i zacząć się doskonalić, ponieważ Era Wodnika to era doskonałości, samorozwoju, wiedzy i mądrości, po prostu raju na ziemi. Epoka Wodnika na pewno nastąpi, ale czy rzeczywiście zatryumfuje w niej samo dobro?

Ludzkość nieuchronnie zbliża się do zagłady, ale nikt nie wie, kiedy dokładnie to nastąpi. Jedno jest pewne. Po apokalipsie dobro pokona zło i zapanuje era powszechnej szczęśliwości.

Wszechświat się skurczy
Według różnych przepowiedni opierających się na kalendarzu Majów, 21 grudnia 2012 roku czeka nas koniec świata. Scenariusz apokalipsy może być różny, ale prorocy zapowiadają, że Ziemia i znaczna część ludzkości zakończy swój byt. Ma uderzyć w nas gigantyczna kometa, zmienią się bieguny Ziemi i w ogóle będą miały miejsce straszliwe wydarzenia.

Mieliśmy już przepowiednie Nostradamusa na sierpień 1999 roku, kiedy doszło do widocznego niemal w całej Europie całkowitego zaćmienia Słońca połączonego z wielkim krzyżem planetarnym. Mieliśmy też przepowiednie milenijne roku 2000, obecnie mamy kryzys gospodarczy, ale to, co ma się wydarzyć teraz, to nieporównywalna z niczym, straszliwa i przerażająca katastrofa. Mówi o tym już nie tylko kończący się kalendarz Majów, ale nawet niektóre kręgi zbożowe. Dwa lata temu w Anglii pojawił się niezwykle interesujący krąg, który – jak się okazało – jest graficznym przedstawieniem pozycji planet na dzień zimowego przesilenie roku 2012. Czy powinniśmy bać się końca świata? Czy zbliżamy się do nieuchronnej apokalipsy?

Naukowcy uważają, że koniec cywilizacji i świata, w którym żyjemy, jest nieuchronny. Za około 5 miliardów lat nasze Słońce stanie się czerwonym olbrzymem, tak ogromnym, że Ziemia ulegnie spaleniu. Ale nawet jeśli w międzyczasie zdołamy osiedlić się na innych planetach, to i tak czeka nas zagłada, ponieważ rozszerzający się wszechświat w końcu zacznie się kurczyć aż do stanu osobliwości początkowej, a więc sprzed Wielkiego Wybuchu. Można powiedzieć, że wszechświat stanie się nieskończenie mały, tkwiąc w oczekiwaniu na nowy Big Bang.

Doskonałość początków
Mity o końcu świata są tak stare, jak ludzkość. W czasach archaicznych ludzie pragnęli żyć czasem świętym, a więc czasem początków ustanowionym przez bogów lub bóstwo stwarzające świat. Egzystencja w takim bezczasowym czasie początków, który był przywoływany chociażby przez rytuał religijny, dawała człowiekowi poczucie stałości i bezpieczeństwa, a nade wszystko pozwalała wznieść się ku wyższemu, boskiemu porządkowi. Był to czas święty w przeciwieństwie do czasu świeckiego, który charakteryzuje się oddalaniem od stwórczego początku, a przez to stopniowym upadkiem, degradacją, a na końcu zniszczeniem i destrukcją, po której musi nastąpić odnowienie, nowe stworzenie. Innymi słowy, wierzono, że człowiek oddalający się od źródła stworzenia, od bóstwa, nieuchronnie zbliża się do zagłady.

Ta idea ma również przełożenie w naszym codziennym życiu. Kiedy zabieramy się za coś nowego, czujemy, że zaczyna rozpierać nas energia i tym samym wzrasta nam apetyt na życie. Czujemy w sobie zapał, podniecenie i nadzieję. Po prostu chce nam się żyć. Jednak z czasem, im dłużej się temu poświęcamy, zaczynamy dostrzegać coraz więcej mankamentów, słabych stron, powoli przestaje nas to cieszyć, aż w końcu kompletnie się zniechęcamy, tracimy motywację i zainteresowanie. Przestajemy się tym zajmować.

Cały ten proces wygląda jak odwieczna, mityczna walka dobra ze złem. Bóg stwarza świat, ale drugie, potężne bóstwo demoniczne albo próbuje przeszkodzić bogu w stworzeniu świata idealnego, albo niszczy boskie zamierzenia, doprowadzając do postępującej degradacji i ostatecznie do końca świata, apokalipsy, po której bóg ustanowi nowy porządek, nowy lepszy świat, raj na ziemi.

Kosmiczna walka dobra ze złem
Można powiedzieć, że ludzkość u samego zarania żyje w nieustannym oczekiwaniu na apokalipsę, bo tylko ona daje szansę na ostateczny tryumf dobra nad złem. Nic więc dziwnego, że również astrologię przenika fundamentalna idea mówiąca o istnieniu antagonistycznych pierwiastków dobra i zła, światła i ciemności. Na przykład zodiak jest dualny, dwoisty, bo mamy znaki męskie i żeńskie, aktywne i pasywne, dzienne i nocne. Podobnie planety. Są beneficzne, a więc dobroczynne, jak Wenus i Jowisz, oraz maleficzne, złoczynne, takie jak Saturn i Mars. Jest też Merkury – planeta neutralna, szybko zmieniająca swoją tożsamość, która raz może być pozytywna, a raz negatywna. No i są również Światła, czyli Słońce i Księżyc – alchemiczny król i królowa, kwintesencja biegunowości i wszelkich dualizmów.

Dawni astrologowie uważali, że planety, tak samo jak dobro i zło, walczą ze sobą. Każda pragnie wcielić się w swoją rolę najlepiej, jak potrafi. Nic więc dziwnego, że w przewidywaniu końca świata astrologowie na przestrzeni wieków odegrali niebagatelną rolę. A ich liczne proroctwa odnosiły się właśnie do wizji apokaliptycznych. Na przykład antyczny astrolog Julius Firmicus Maternus z IV wieku n.e., autor ośmioksiągu astrologicznego Mathesis, uważał, że żył w czasach schyłkowych, w epoce Merkurego, która charakteryzuje się hipokryzją, podstępem i oszustwem. W swoim traktacie pisał:

„Wśród różnego rodzaju działań wyostrzyły się talenta, a skoro natura ludzka jest ruchliwa i nie umie trzymać się jednego trybu życia, od pomieszania rozmaitych postanowień i obyczajów narosła niegodziwość i podłość, a ród ludzki, wynalazłszy w tym okresie w zbrodniczych machinacjach godne pogardy i zuchwałe występki, przekazał je dalej” (tłum. J. Komorowska).

Opis ten żywo przypomina to, co znajdujemy w Metamorfozach Owidiusza, który uważał, że obecnie ludzkość żyje w epoce końcowej, w epoce żelaza, w której stajemy się coraz gorsi, aż wreszcie doprowadzimy swój gatunek do zupełnego upadku moralnego, przez co ściągniemy na siebie gniew bogów. Wiek ten zakończy się zagładą człowieka. Kiedy to nastąpi?

Żadne źródła ani manuskrypty tego nie precyzują, bo ważniejsze od pytania „kiedy?” jest pytanie o to, w jaki sposób rozegra się Armagedon. Pismo Święte nie mówi nawet o końcu całej ludzkości, ale o końcu zła na Ziemi i tych, którzy krzywdzą innych. Wtedy powstanie nowy, sprawiedliwy świat. Psalmista pisze (Ps.37): „Sprawiedliwi posiądą ziemię i będą mieszkać na niej na zawsze”. Czymże jest bowiem Apokalipsa, jak nie właśnie ponownym nadejściem Chrystusa w chwale jako tryumfatora dobra nad złem. Chrześcijanie wierzą, że pod koniec dziejów Bóg zaprowadzi nowy porządek, ostatecznie rozprawiając się z Szatanem.

Takich wydarzeń spodziewano się już na przełomie pierwszego i drugiego milenium, a także tysiąc lat później, około roku 2000. Jednak żaden koniec nie nastąpił, choć dla wielu już od dawna żyjemy w czasach ostatecznych. Jednym z ciekawszych przykładów mistycznej organizacji dziejów stanowią rozważania mnicha i opata cysterskiego Joachima z Fiore (XII w.), który uważał, że w roku 1260 roku rozpoczęła się Era Ducha Świętego. Miała to być era miłości i wolności duchowej, poprzedzona panowaniem Antychrysta, a uwieńczona ponownym przybyciem Chrystusa.

Księżycowy Szatan
Niektórzy uczeni, filozofowie i myśliciele religijni pragnący przewidzieć nadejście Apokalipsy, odwoływali się do astrologii. Na przykład trzynastowieczny franciszkanin, Roger Bacon, którego uważa się za prekursora naukowej metody eksperymentalnej, przekonywał dostojników kościelnych do sprawczej mocy gwiazd, ponieważ wierzył, że tzw. wielkie koniunkcje Jowisza, Saturna i pozostałych planet obwieszczają pojawienie się i zanikanie sekt religijnych. O tych koniunkcjach pisał już w IX wieku arabski astrolog Albumasar i twierdził, że koniunkcja Jowisza z Saturna symbolizuje judaizm, zaś potrójna koniunkcja Jowisza, Saturna i Słońca mówi o egipskiej religii solarnej. Z kolei islam zapowiadać miała potrójna koniunkcja Jowisza, Saturna i Wenus. Bacon rozwinął tę myśl, dowodząc, że religię chrześcijańską zwiastowała koniunkcja Jowisza, Saturna i Merkurego. Dlaczego Merkurego? Otóż filozof zauważa, że Merkury, który jest bardzo mocno związany ze znakiem Panny, najlepiej reprezentuje narodziny Boga z dziewicy Maryi. Tymczasem zgodnie z chaldejskim porządkiem planet, po Merkurym następuję ostatnia planeta – Księżyc. Będzie on symbolizował zniszczenie i nadejście Antychrysta. Bacon pociesza, że era Księżyca nie potrwa długo, ponieważ naturą Księżyca jest zmienność i przewrotność.

Niestety, nie wszyscy słuchali Rogera Bacona rozprawiającego o cyklach planet. Co więcej, niektórzy uważali, że ma konszachty z siłami nieczystymi. Zresztą trudno się temu dziwić, skoro swoimi wizjami i pomysłami daleko wyprzedzał epokę średniowiecza. Uczony opisywał bowiem okręty poruszane przez jedną osobę i mknące po morzu z niewiarygodną prędkością. Przewidział też pojazdy skonstruowane na podobieństwo współczesnych samochodów oraz maszyny latające, „takie że człowiek siedzący wewnątrz będzie nią kierował za pomocą pomysłowego mechanizmu i leciał przez powietrze jak ptak”. Może więc warto słuchać Rogera Bacona także w odniesieniu do jego zapatrywań astrologicznych?

Również ojciec nowoczesnej nauki, Izaak Newton, który w swoim wiekopomnym dziele Principia mathematica sformułował  prawo powszechnego ciążenia będące fundamentem fizyki klasycznej, snuł rozważanie wokół proroctw biblijnych. W jednym z listów z początku XVIII wieku udowadniał, że koniec świata nastąpi w roku 2060. Skąd takie wyliczenia? Otóż Newton, który był zresztą ateistą, studiując starotestamentową Księgę Daniela doszedł do wniosku, że koniec świata nastąpi 1260 lat po założeniu Świętego Imperium Rzymskiego. A że Imperium powstało w 800 roku naszej ery, toteż koniec nastąpi za 48 lat. Czy więc Newton przewidział Erę Wodnika?

Wodnik-Zbawiciel
Astrologów bardziej niż kogokolwiek innego zajmuje kwestia końca świata. Jednak w przeciwieństwie do apokaliptycznych wizji minionych wieków, dziś koncentrują się oni głównie wokół nieco już przebrzmiałego proroctwa odnoszącego się do nadejścia Ery Wodnika, która ma być epoką braterstwa, powszechnej szczęśliwości, poszanowania praw jednostki, wygaszenia wojen i konfliktów, a zwłaszcza zniesienia napięcia pomiędzy nauką a religią, albo inaczej pogodzenia rozumu i wiary.

To przeświadczenie w rychłe nastanie Ery Wodnika legło u podstaw nowoczesnej astrologii, która po półtorawiekowej „śmierci klinicznej” powróciła do życia jako z jednej strony konkurentka nauki, z drugiej zaś jako wiedza przynosząca duchowe, niemal zbawcze przesłanie dla ludzkości. Era Wodnika miała być bowiem epoką tryumfu astrologii i pokrewnych dyscyplin. Jej początek obwieszczano już wielokrotnie. Niektórzy twierdzą, że już się zaczęła, inni że ma nadejść dopiero za dziesiątki lat.

Jakkolwiek, proroctwo Ery Wodnika to jedyne, które nie przewiduje kataklizmów ani żadnego Armagedonu. To jedna z pozytywnych wizji przyszłości rodzaju ludzkiego, bo mówi o nadejściu nowych, lepszych czasów. By nie dopuścić do zagłady, ludzkość ma się w porę opamiętać i zacząć się doskonalić, ponieważ Era Wodnika to era doskonałości, samorozwoju, wiedzy i mądrości, po prostu raju na ziemi. Epoka Wodnika na pewno nastąpi, ale czy rzeczywiście zatryumfuje w niej samo dobro?

2 thoughts on “Koniec świata: astrologia, mity i nauka

  1. No cóż wszystko zależy od tego co za persona przyleci przejąć kontrole nad Prison Planet na następne kilka tysięcy lat. Od niej będzie wszystko zależało. Reszta informacji nie ma większego znaczenia ponieważ zbrodniczy system nauczania zaciemnił obraz do maximum . Unie galaktyczną zapewne wcale nie obchodzimy, w najlepszym wypadku wyznaczyli tu rezerwat dla nadwyżki populacji z którą nie bardzo wiadomo co zrobić AMEN.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *