Czy PiS już tonie?

Niespełna dwa lata po objęciu władzy przez PiS, ugrupowanie to stało się celem ataków ich własnego kapelana Tadeusza Rydzyka, który nawołuje prezydentową do poddania się eutanazji. Ale Kaczyński, by utrzymać władzę, zdolny jest poświęcić nawet dobre imię własnej rodziny i zatuszować sprawę enigmatyczną aferą łapówkarską Andrzeja Leppera, który zdaje się tu odgrywać rolę kozła ofiarnego. W horoskopie rządu J. Kaczyńskiego (o którym pisałem rok temu) Saturn właśnie utworzył koniunkcję z Marsem, więc kryzys gotowy. Wtedy sądziłem, że pierwsze przejście Saturna przez Marsa będzie decydujące (listopad 2006 – styczeń 2007). Tymczasem rozstrzygające okazało się przejście ostatnie, którego wpływ rozciągnie się aż do połowy sierpnia br. Warto dodać, że Mars jest tutaj władcą VII domu (otwarci wrogowie). Jak wiadomo, w tradycyjnej astrologii Mars i Saturn to malefiki. Gdy dochodzi między tymi planetami do koniunkcji w XI domu, to na pewno nie zwiastuje to pomyślności, zwłaszcza w przypadku tak specyficznego stowarzyszenia kolegialnego (XI dom), jakim jest koalicja.

 

Premier Jarosław Kaczyński potrzebował kilkunastu miesięcy, aby uświadomić sobie, że tworzenie koalicji z politykami, na których ciążą wyroki, to niezbyt fortunne posunięcie, zwłaszcza gdy poszło się do wyborów z hasłem odnowy moralnej. Ale Kaczyński zaślepiony wpływem żądnego władzy Plutona (tranzytujący Pluton w opozycji do jego Słońca) zrobi wszystko, byle tylko zachować pełnię władzy i kontroli nad koalicjantami. Nieważne są środki, ważny jest cel. A celem tym  – jak wiadomo – jest „odzyskiwanie państwa” (kolejne hasło PiS). Oczywiście, „odzyskiwanie” to nic innego jak zawłaszczanie państwa. Nie można bowiem odzyskiwać czegoś, co wcześniej nie było czyjąś własnością. Ale gdy – tak jak Kaczyńscy – ma się w horoskopie koniunkcję Słońca z nieobliczalnym Uranem, wtedy cel uświęca nawet najbardziej skrajne środki. Każde radykalne posunięcie zdaje się być na miejscu, bo najważniejsze jest przecież dobro PiS, czyli partii, która odzyskuje państwo.

Nie przeszkadzała więc Kaczyńskiemu koalicja z awanturnikiem Lepperem, ani z Giertychem stojącym na straży ultrakatolickich i narodowościowych idei. Taki wybór musiał być oczywiście pobłogosławiony i niejako zatwierdzony przez duchową instancję. Nadawał się do tego nie kto inny, jak Tadeusz Rydzyk, który ma Słońce na ascendencie Jarosława Kaczyńskiego. Ten kapelan PiS zmobilizował więc swoje szeregi, bo oto właśnie nadchodzi nowa złota era, zwana IV RP. Nowa rewolucja, będąca gwarantem solidarnego państwa. Każdy, kto jest przeciw tej szlachetnej odnowie, to kontrrewolucjonista, wróg PiS, czyli wróg Polski.

Posługiwanie się tą quasi-religijną retoryką dawało Kaczyńskiemu przyzwolenie na to, by w swym paranoidalnym przeświadczeniu sądzić, że kto nie jest z PiS, ten jest przeciwko Polsce, czyli jest z „układu” broniącego międzynarodowe niejasne interesy. Ostatnio nawet owi kontrrewolucjoniści nazwani zostali „szatanami”, bo oczywiście ucieleśnieniem najwyższego dobra jest nie kto inny, jak sam Jarosław Kaczyński.

Nie wiem, czy premier przestał wierzyć w swoje dobro, ale z pewnością coraz bardziej uświadamia sobie albo przynajmniej przeczuwa nie tyle własną siłę i moc (bo do tej pory niczego sensownego nie udało mu się stworzyć), ile przede wszystkim własną słabość i nieudolność. PiS wprawdzie otrzymał niemal pełnię władzy, począwszy od większości w parlamencie, poprzez stanowisko premiera, marszałka, a skończywszy na prezydencie. Ale mimo to ciągle tej władzy ma za mało. Czy można chcieć jeszcze większej władzy?

Owszem, apetyt na władzę jest nieograniczony. PiS chce mieć również władzę nad „agresywną” opozycją, która wprawdzie w normalnym państwie demokratycznym jest niezbędna, to jednak w państwie braci Kaczyńskich jest ona wrogiem demokracji.

Co więcej, PiS chce mieć również władzę nad historią, którą najchętniej napisałby od nowa. Według Kaczyńskich dziejowym przełomem wcale nie był „Okrągły Stół” ani wolne wybory w 1989 roku, a Lech Wałęsa nie jest żadnym bohaterem. Komunizm w Polsce obalili bracia Kaczyńscy, którzy teraz przez wprowadzenie ustawy dekomunizacyjnej i przez tropienie afer, w które zamieszani są ludzie lewicy, wiodą naród ku lepszej przyszłości.

Prawie każdy, kto stoi u władzy, chciałby poprawiać historię. Ale Kaczyńscy robią to w sposób bezceremonialnym. Szargają imieniem nie tylko Lecha Wałęsy, lecz także wielu wybitnych osobistości, autorytetów, uczonych, którzy dla PiSu to „ludzie mało gramotni” – jak stwierdził niedawno Brudzyński. W tym rewolucyjnym przewrocie gilotynę zastąpiły teczki, pomówienia i oszczerstwa. A wszystko to usankcjonowane jest prawem i sprawiedliwością.

Bracia Kaczyńscy to mali ludzie (nie tylko wzrostem), więc nie stać ich na robienie rzeczy wielkich. Przeczuwając swój rychły upadek chcą ostatecznie rozprawić się z koalicjantami (LPR ma już tylko 2% poparcia), by w nadchodzących wyborach uzyskać jak najlepszy wynik. PiS jest żądny władzy, tylko że jak już tę władzę ma, to nie wie, co z nią zrobić.

Giertych od dawna jest na straconej pozycji. Lepper za chwilę na niej będzie. Opluwający urząd prezydenta Tadeusz Rydzyk zapewne przestanie być kapelanem PiS. Lewica rośnie w siłę, a PO – mimo że walczy tępą szabelką – jest liderem przedwyborczych sondaży. Co z tego się zrodzi? Na pewno nic, czemu warto byłoby poświęcać swój czas.