Śmierć Benazir Bhutto

Kiedy w październiku Benazir Bhutto cudem uszła z życiem z przerażającego zamachu, jaki przygotowali na jej powitanie polityczni przeciwnicy, napisałem na blogu, że „walka w styczniowych wyborach w Pakistanie zapowiada się na straszliwą” [zob. notkę Zamach na Benazir Bhutto]. Dziś wiemy, że przywódczyni pakistańskiej opozycji przeczuwała, że prędzej czy później ktoś ją zamorduje.

 

Jak się patrzy na horoskop Benazir Bhutto (powyżej), można odnieść wrażenie, że nie zdołała ona uciec przeznaczeniu. Choć nie lubię słowa „przeznaczenie”, to jednak żadne inne nie oddaje tego, co się wczoraj stało. Jak już pisałem poprzednim razem, w horoskopie pakistańskiej opozycjonistki mamy teraz do czynienia ze zintegrowanym cyklem tranzytowo-progresywnym, w którym udział biorą Słońce (władza) i Pluton (przemoc). W jej horoskopie Słońce jest teraz bowiem tranzytowane przez Plutona, zaś natalny Pluton tworzy koniunkcję ze Słońcem progresywnym. Taka wyjątkowa kombinacja planet trwa stosunkowo długo (około dwóch lat) i tak się złożyło, że wręcz idealnie symbolizowała ona październikowy zamach, choć równie dobrze mogła ona wówczas zwiastować śmierć. Można powiedzieć, że przez cały ten czas Bhutto balansowała na granicy życia i śmierci; wiedziała, że nawet wygrana w styczniowych wyborach nie uchroni ją przed śmiercią, a mimo to nie była w stanie zrezygnować z walki.

Ten straszliwy akt terroru, jakim było zabicie Bhutto, miał miejsce dopiero wtedy, gdy do tranzytującego Plutona, uściślającego opozycję z jej Słońcem, dołączyły inne planety (Jowisz i Słońce), stając się katalizatorem tych tragicznych zdarzeń. Mało tego, tranzytujący Mars musiał jeszcze dodatkowo znaleźć się na Słońcu. Te wyjątkowe układy planet nie pozostawiają żadnych złudzeń, że mamy tu do czynienia z wydarzeniem, które może odmienić dzieje pakistańskiego narodu. Horoskop Benazir Bhutto jest też absolutnie jaskrawym przykładem tego, jak horoskop natalny staje się horoskopem mundalnym, a więc jak jednostkowa śmierć wpisuje się w szerszy, światowy kontekst zdarzeń.

Nie powinno być więc zaskoczeniem także to, że horoskop Benazir Bhutto mocno koresponduje z horoskopem Pakistanu (14 sierpnia 1947 roku, godz. 9:33 IST = 04:03 GMT, Karaczi).

 

Te same tranzytujące planety, które „obwieszczały” śmierć Bhutto (Pluton/Jowisz-Mars), są teraz również wyjątkowo aktywne w horoskopie Pakistanu, ponieważ aktywizują one nie tylko osie (ASC-DSC i MC-IC), lecz także Marsa na Medium Coeli. Słońce Benazir Bhutto znajduje się po prostu w idealnej koniunkcji z Marsem i MC horoskopu Pakistanu. Co więcej, w kosmogramie tego państwa tranzytujący Neptun jest obecnie w opozycji do Słońca, co dodatkowo zwiastuje chaos i zamieszanie na szczytach władzy, a także osłabia pozycję prezydenta Musharafa, który znalazł się teraz w dość kiepskim położeniu. W jednym z ostatnich e-maili Benazir Bhutto napisała: „Jeśli coś złego stanie się ze mną, to odpowiedzialność za to poniesie prezydent Musharaf”.

 

Gwiazda Betlejemska

Nad cudownym zjawiskiem niebieskim towarzyszącym narodzinom Jezusa rozprawia się od wieków. Gwiazdą Betlejemską mogła być kometa, rój meteorów, Syriusz, Wenus, albo wyjątkowa konfiguracja planet, względnie supernowa. Podania o Gwieździe Betlejemskiej stanowią nieodłączną część tradycji chrześcijańskiej. To, co zobaczyli Trzej Królowie, zwani także magami albo astrologami, miało być cudownym i niezwykłym zjawiskiem astronomicznym.

W Ewangelii wg św. Mateusza czytamy: „Gdzie jest nowo narodzony król żydowski? Ujrzeliśmy bowiem jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać mu pokłon” (Mt 2.2). Nieco dalej natrafiamy na inny fragment: „A oto gwiazda, którą widzieli na Wschodzie, szła przed nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię” (Mt 2.9.).

Od 525 roku, czyli po wprowadzeniu nowej rachuby lat, której twórcą był Dionizy Mały, toczono nieustanne dyskusje na temat natury tego zjawiska. Interesowali się nim nie tylko Ojcowie Kościoła, lecz również astronomowie chcący zrekonstruować obraz nieba w chwili narodzenia Chrystusa i wyjaśnić to, czym, z naukowego punktu widzenia, mogła być Gwiazda Betlejemska.

Złowieszcza kometa
Z gąszczu różnych hipotez należałoby wykluczyć teorię mówiącą o tym, że była to kometa – jak sugeruje XIV-wieczna ikonografia chrześcijańska – ponieważ tego typu obiekty już starożytni astrolodzy kojarzyli ze złym omenem, nieszczęściem, wojną czy śmiercią. Kometa, która podobnie jak zaćmienia Słońca pojawia się na niebie nieoczekiwanie, musiała dawnym astrologom kojarzyć się ze złowrogim zwiastunem.

 
Giotto, Pokłon Trzech Króli (XIII/XIV w.)

Arystoteles (384-322 p.n.e.) uważał, że pojawianiu się komet towarzyszą susze, huragany, a nawet powodzie. Podobnego zdania był żyjący krótko po Jezusie poeta i astrolog Maniliusz, który w swoim traktacie Astronomica stwierdza, że komety przynoszą nieuchronne nieszczęścia, zniszczenia, pomór bydła, zarazy, wojny i przegrane bitwy. Poglądy te utrwalił Ptolemeusz (II w. n.e.) w swoim dziele Tetrabiblos, które przez wieki traktowane było jako najbardziej autorytatywny traktat astrologiczny.

Tym niemniej uczeni są przekonani, że w 5 roku p.n.e., a więc w czasie, gdy mógł urodzić się Jezus, faktycznie była widoczna pewna kometa, zwana także „gwiazdą miotłą”, o której wspominają skrupulatne kroniki chińskie. Ale najprawdopodobniej nie była nią Gwiazda Betlejemska.

Jaskrawa Wenus
Wątpliwe są również przypuszczenia, że ową Gwiazdą był rój meteorów, ponieważ zjawisko to trwa zaledwie parę sekund. Gwiazdą nie mogła być również Wenus, gdyż akurat tę planetę starożytni znali doskonale, a jej cyklicznego pojawiania się raczej nie odczytywano jako zwiastuna nadzwyczajnych wydarzeń. Tym niemniej, jeszcze nie tak dawno bardzo popularna była teoria głoszona przez Johna Mosleya z Griffith Observatory, że w czerwcu 2 roku p.n.e. Wenus zbliżyła się na niebie na tak niewielką odległość do Jowisza, że blask planet zlał się w jeden świetlisty punkt. Na dodatek koniunkcja Wenus z Jowiszem miała miejsce w królewskim znaku Lwa oraz w pobliżu królewskiej gwiazdy Regulus, którą starożytni astrologowie uważali za jedną z najbardziej pomyślnych gwiazd zwiastujących sławę, bogactwo i zaszczyty. Symbolika ta doskonale pasowałaby więc do mitologii chrześcijańskiej mówiącej o narodzinach „króla żydowskiego”.

Niektórzy uczeni stawiają na Syriusza – najjaśniejszą gwiazdę południowego nieba, która odgrywała dużą rolę w astronomii i kulturze Egiptu. Jednak prawdopodobnie nie był to także Syriusz, ponieważ – tak samo jak Wenus – gwiazdę tę obserwowano od lat.

W związku z tym musiało to być jakieś wyjątkowe wydarzenie astronomiczne. Michael Molnar z Rutgers University w New Jersey w USA uważa, że Gwiazdą Betlejemską było złożone zjawisko astrologiczne. Swoje tezy opiera na manuskrypcie Mathesis Firmikusa Maternusa z 344 r. n.e., słynnego rzymskiego astrologa. Dzieło to – jak się okazuje – stanowi pierwszą pozabiblijną wzmiankę o Gwieździe Betlejemskiej. To, co dotąd uważano za gwiazdę, mogło być podwójnym zakryciem Jowisza w bardzo rzadkiej konfiguracji.

Gwiazda Keplera
Inne tropy prowadzą do cyklicznych koniunkcji, czyli złączenia Jowisza z Saturnem. Zważywszy na fakt, że Saturn opiekował się narodem Izraela, a Jowisz mówił o narodzinach króla, łatwo skojarzyć, że taki układ planet mógł zwiastować pojawienie się nowego mesjasza.

Jako pierwszy koniunkcje te rozsławił arabski astrolog Albumasar, żyjący w IX wieku w Bagdadzie. Mowa jest o nich także w teologiczno-filozoficznych pismach Izaaka ben Jehudy, zwanego Abrabanelem, który żył w drugiej połowie XV wieku. Pomysł koniunkcji rozwinął później Johannes Kepler (1571-1630), słynny astronom i astrolog. Twierdził on bowiem, że narodzinom Chrystusa towarzyszyła potrójna koniunkcja Jowisza, Saturna i Marsa, w pobliżu której najprawdopodobniej rozbłysła jakaś supernowa. Takie zjawisko niebieskie musiało wywołać wprost oszałamiający efekt. Kepler stwierdza: „Jeśli […] nowa gwiazda narodziła się w związku z wielką koniunkcją i rozbłysła właśnie w pobliżu tworzących ją planet, to skierowała uwagę Chaldejczyków ku wielkim wydarzeniom i powszechnej odnowie świata, co przewidywali zgodnie z prawidłami znanymi i wtedy, i obecnie”.

 
J. Fouquet, Pokłon Trzech Króli (XV w.)

Słynny astronom spekuluje, że zjawisko to musiało mieć miejsce między majem a grudniem 7 roku p.n.e. Wysuwa się też inne hipotezy, według których supernowa rozbłysła nie w 7, lecz w 2 roku p.n.e, czemu z kolei towarzyszyło wspomniane złączenie Jowisza z Wenus.

Epoka Ryb
Cudownym zjawiskiem niebieskim, jakie miało towarzyszyć narodzinom Jezusa, interesują się nie tylko astronomowie. W latach 50-tych ubiegłego wieku Carl Gustav Jung, wybitny myśliciel i psychiatra, opublikował książkę pt. „Aion”, w której opisał psychologicznie zinterpretowaną symbolikę chrześcijańską. Jung uważał, że narodziny Chrystusa rozpoczęły nową epokę astrologiczną – Erę Ryb, a za jej dokładny początek uznał osławioną przez Keplera i innych astrologów koniunkcję Saturna z Jowiszem, o której pisze w następujący sposób: „W siódmym roku przed Chrystusem owa koniunkcja zachodziła w znaku Ryb nie mniej niż trzy razy. Największe zbliżenie obu planet miało miejsce 29 maja 7 roku przez Chrystusem”. Dla Junga oczywistym pozostaje fakt, że moment ten odnosi się zarówno do symbolicznych narodzin Chrystusa, jak i początku epoki Ryb. Co więcej, Jung postawił nawet horoskop Chrystusowi. [Zob. na blogu Horoskop Jezusa wg C. G. Junga.]

Horoskop królewski
Okazuje się, że intuicja Junga była nad wyraz trafna. Obecnie bowiem uważa się, że Gwiazda Betlejemska, którą mieli ujrzeć Trzej Królowie ze Wschodu, odnosi się nie do zjawiska astronomicznego, lecz astrologicznego, ściślej mówiąc do bardzo specjalnego horoskopu. Stanowisko to podtrzymuje wspomniany wyżej Michael Molnar, który w swojej książce z 1999 roku broni tezy, jakoby Trzej Królowie będący tak naprawdę astrologami, dopatrzyli się na niebie konfiguracji charakterystycznych dla horoskopu królewskiego.

Molnar przeanalizował wiele horoskopów stawianych i opracowywanych dla cesarzy rzymskich, porównując je z tym, co pisało się na ten temat w antycznych traktatach astrologicznych. Uczony doszedł do wniosku, że kluczową rolę odgrywa tu Jowisz określany przez starożytnych obserwatorów nieba mianem „major fortunae”, a więc „wielkie szczęście”. Jowisza kojarzy się także z dostojeństwem, królewskimi insygniami, sławą i zaszczytami. Planeta ta w każdym horoskopie królewskim zajmowała bardzo ważną pozycję. Aby więc przewidzieć nadejście króla, Chaldejczycy musieli kierować się nie pojawieniem komety, supernowej czy jakimś innym zjawiskiem niebieskim, lecz układami planet w horoskopie.

Tak się składa, że w antycznych wyobrażeniach Judea kojarzona była z zodiakalnym znakiem Barana, natomiast konfiguracje Jowisza z Księżycem miały zapowiadać nie tylko wybitnych przywódców, albo nawet władców świata, lecz także tych, którzy godni są hołdów i darów. Pisali o tym zarówno słynny Firmicus Maternus, jak i Vettius Valens.

Molnarowi nie pozostało więc nic innego, jak sprawdzić, czy w okresie między 10 a 5 rokiem p.n.e. doszło do jakichś ciekawych koniunkcji Jowisza z Księżycem w znaku Barana. Okazuje się, że można znaleźć przynajmniej dwie daty, kiedy układy planety spełniałyby kryteria horoskopu królewskiego. Są to 20 marca oraz 17 kwietnia 6 r. p.n.e., przy czym ta ostatnia data zdaje się tu być szczególnie cenna, ponieważ w tego dnia doszło przy okazji do heliakalnego wschodu Jowisza, co nie zdarza się zbyt często. [Zob. na blogu Królewski horoskop Jezusa.]

Wniosek płynie z tego taki, że Trzej Królowie zanim udali się w podróż, by złożyć Jezusowi pokłon, znali wcześniej jego horoskop i to właśnie on, a nie jakieś cudowne zjawisko, doprowadziło ich do Betlejem.

Znaki na niebie
Tak jak narodzenie Chrystusa zwiastowane było przez układy gwiazd i planet, tak samo ponowne przyjście Zbawiciela poprzedzone będzie straszliwymi wydarzeniami, którym towarzyszyć mają niecodzienne zjawiska na niebie. W Ewangelii wg św. Łukasza czytamy: „Będą znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi trwoga narodów bezradnych wobec szumu morza i jego nawałnicy” (Łk 21,25).

Nie tylko narodzinom Jezusa towarzyszyła niezwykła gwiazda. Pojawia się ona także podczas narodzin wielu boskich postaci. Tradycja wschodnia mówi o gwieździe towarzyszącej narodzinom Buddy. Hinduska święta księga „Bhagawadgita” opowiada o gwieździe Kryszny. Gwiazda zapowiadała także nadejście Mitry – starożytnego boga Słońca. Świeckie postaci również mają swoje gwiazdy. Na przykład Cezar urodził się, gdy w konstelacji Wieloryba pojawiła się gwiazda Mira.

[Obszerne fragmenty tego tekstu pt. Niebo nad Betlejem opublikowałem kiedyś w „Nieznanym Świecie” 1/2007.]

 

Po konferencji

Konferencja „Duchowość astrologii”, zorganizowana przez Katedrę Kulturoznawstwa i Filozofii na Akademii Górniczo-Hutniczej, Fundację „Atena” oraz Wojewódzką Bibliotekę Publiczną, która kilka dni temu odbyła się w Krakowie, to pierwsze tego typu przedsięwzięcie w powojennej Polsce. Jego celem było bowiem spotkanie świata nauki i świata astrologów. Nie wiem, czy ten cel udało się osiągnąć, ale i tak uważam, że ta konferencja była bardzo potrzebna.

Jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem obrad Piotr Gibaszewski usiłował zainteresować uczestników horoskopem konferencji. Ponieważ planowana na godz. 10:00  konferencja rozpoczęła się z kilkuminutowym opóźnieniem (jak to zwykle bywa), toteż horoskop należałoby policzyć na godz. 10:04, dnia 14 grudnia 2007 roku, Kraków.

Nie wiem, czy ten horoskop obwieszcza jakieś historyczne wydarzenie, ale warto zwrócić uwagę na poczwórną koniunkcję planet w znaku Strzelca (uniwersyteckie debaty) w XI domu (spotkania, grupy, wymiana idei itd.). Co ciekawe, silnie podkreślony jest również kojarzony z astrologią znak Wodnika, w którym przebywa nie tylko ascendent, lecz także Księżyc i Neptun, a do tego Uran gości w pierwszym domu. W horoskopie tym mamy więc dwa zasadnicze motywy: 1) Strzelec (nauka, poszerzanie horyzontów, wyższe uczelnie) oraz 2) Wodnik (astrologia, nowe idee, niekonwencjonalne poszukiwania).

Po wstępnej analizie horoskopu konferencji rozpoczęła się zasadnicza część obrad. Pierwszym prelegentem była dr Izabela Trzcińska, która opowiadała o dziejach pewnych średniowiecznych i renesansowych doktryn astrologicznych. Słuchaczom najbardziej chyba zapadła w pamięć mowa o tak zwanych vincula, a więc o renesansowym wyobrażeniu sznurów czy też łańcuchów kosmicznych, które łączą człowieka z gwiazdami i gwiezdnym przeznaczeniem. Po wystąpieniu dr Trzcińskiej miałem zaszczyt przedstawić swój referat pt. „W co wierzą astrologowie?”. Mówiłem m.in. o filozoficznym ugruntowaniu astrologicznego światopoglądu, koncentrując się na zasadniczej kwestii, jaką jest idea jedności świata. Następnie głos zabrał Wojciech Suchomski, który najpierw rozdał wszystkim słuchaczom kartkę z wyrysowanym horoskopem giełdy warszawskiej, a następnie przeszedł do omówienia w zarysie historii i istoty astrologii finansowej. Uczestników najbardziej ciekawiło to, czy astrolog finansowy jest w stanie rozbić bank. Kolejnym prelegentem był Piotr Gibaszewski prezentujący astrologię w kontekście rozważań nad synchronicznością, fraktalami i hologramem.

W ten sposób dobiegła końca pierwsza część obrad, po której wszyscy prelegenci wraz ze swoimi gośćmi udali się na obiad. W oczekiwaniu na drugie danie Włodzimierz Zylbertal wyrysował na swoim wielofunkcyjnym urządzeniu horoskop konferencji obliczony na dzień 13 grudnia, w którym pierwotnie miała odbyć się ta sesja, i zachęcał wszystkich do odgadnięcia astrologicznych przyczyn przesunięcia terminu. Z kolei Wojciech Jóźwiak nabrał ochoty na zorganizowanie podobnej konferencji, w której udział wzięliby autorzy redagowanego przez niego serwisu „Taraka”. Kucharz nie wyrabiał się z zamówieniami, więc obiad nieco się przedłużył, chociaż dyskusje toczone przy stole były tak żywe, że nie sądzę, by komukolwiek się dłużyło.

Przed godziną 15:00 rozpoczęła się druga część obrad. Dokończyliśmy debatę nad synchronicznością, po czym głos zabrał kolejny prelegent, Andrzej Jamróz, który najpierw przedstawił sylwetkę jasnowidzącej Marii Czubryńskiej, żony (?) znanego polskiego religioznawacy i astralisty Antoniego Czubryńskiego, a następnie przeszedł do sformułowania teorii człowieka pięciowymiarowego, która posłużyła mu do możliwego uzasadnienia wpływów astrologicznych. Po nim wystąpiła Izabela Podlaska, która klarowanie omówiła występujący we współczesnej astrologii powrót do klasycznych korzeni i pism dawnych mistrzów, jak Guido Bonatti czy William Lilly. Następną prelegentką w tej części obrad była Miłosława Krogulska, która w niezwykle barwny, a nawet porywający sposób opowiadała o tym, czego ludzie oczekują od astrologa oraz co sam astrolog ma do zaoferowania swoim klientom.

Po krótkiej przerwie przeszliśmy do ostatniej części konferencji. Jako pierwszy głos zabrał Wojciech Jóźwiak, który na przykładzie prowadzonych przez siebie kursów mówił nie tylko o nauczaniu astrologii przez internet, lecz także o swoim rozumieniu astrologii i podejściu do pewnych zagadnień, sytuując swoje rozważania w kontekście rozważań nad inteligencją i fizyczną naturą umysłu. Konferencję zamykał Włodzimierz Zylbertal, opowiadając z charakterystyczną dla siebie lekkością o ekologicznym rozumieniu astrologii, przyrównując człowieka podlegającego wpływom astrologicznym do skurczu i rozkurczu komórki, dochodząc do wniosku, że w istocie człowiek reaguje na wpływ planet w bardzo specjalnych momentach swojego życia (przynajmniej tak zapamiętałem to wystąpienie).

Konferencja zakończyła się planowo, a więc tuż przed godz. 18:00, co nie oznaczało, że skończyliśmy rozmawiać. Debatę kontynuowaliśmy bowiem w mniej oficjalny sposób. Prof. Zbigniew Pasek zaprosił wszystkich prelegentów do swojego pięknego mieszkania na krakowskim rynku, gdzie przy winie, zakąskach i sączących się z głośników barokowych kantatach na gorąco dzieliliśmy się wrażeniami z tego bardzo ważnego dla nas wszystkich wydarzenia.

Nie wiem, czy tego typu sesje jeszcze kiedykolwiek w takiej formie się odbędą, ale myślę, że chyba każdy z uczestników tej konferencji zdał sobie sprawę z konieczności dalszych spotkań, bo tylko dzięki tego typu kontaktom polskie środowisko astrologiczne ma szansę na integrację i tym samym wzajemną wymianę myśli, co jest wartością nie do przecenienia.

Dwóm osobom należą się szczególne wyrazy wdzięczności. Piotr Gibaszewski dał się poznać jako sprawny organizator i sekretarz całego przedsięwzięcia, a nade wszystko inicjator tego spotkania. Jednak nigdy nie doszłoby do tej konferencji, gdyby zabrakło naukowej opieki prof. Zbigniewa Paska, uczonego niezwykle otwartego, życzliwego i bardzo sympatycznego, który po tym, jak kilka lat temu zorganizował konferencję na temat satanizmu, chyba żaden temat nie jest mu straszny.

 

Konferencja astrologiczna

Katedra Kulturoznawstwa i Filozofii na Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie organizuje konferencją naukową „Duchowość astrologii”. Obrady odbędą się w najbliższy piątek, 14 grudnia 2007 roku o godz. 10:00 w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Krakowie (ul. Rajska 1). Wstęp wolny.

Konferencja jest jedną z pierwszych w powojennej nauce prób przekrojowej analizy zjawiska, jakim jest współczesna polska astrologia. Proponujemy dyskusję między środowiskiem współczesnych astrologów i światem nauki, której celem ma być opis szeroko rozumianej duchowości, jaką prezentuje astrologia. Dalsze szczegóły oraz tematy poszczególnych wystąpień znaleźć można na stronie uczelni.

Przemysław Saleta

Kilka dni temu urodzony pod znakiem altruistycznych Ryb Przemysław Saleta dał się poznać z zupełnie innej strony, choć także bohaterskiej. Chcąc pomóc swojej chorej córce Nicole i zarazem promować w Polsce przeszczepy rodzinne, postanowił oddać jej własną nerkę. Córka bowiem poddawana od wielu lat ciągłym dializom cierpi na poważną chorobę nerek.

Przed operacją Saleta nie bał się, że coś może pójść nie tak. Wszystkie te przygotowania wydawały mu się bardziej stresujące niż sama operacja. A jednak coś poszło nie tak. Pięć dni po zabiegu okazało się, że wystąpiła u niego niewydolność oddechowa i krwotok wewnętrzny. Konieczna była więc kolejna operacja. Jednym z podejrzeń jest zatorowość płucna oraz poważny stan zapalny. Jak to się mogło stać, że pomimo tylu skrupulatnych badań zabieg przeszczepu nerki skutkuje tak wielkimi komplikacjami?

Astrologowie już dawno zwrócili uwagę na fakt, że nie powinno się przeprowadzać operacji wtedy, gdy Księżyc przebywa w znaku, który rządzi operowaną częścią ciała. Jak wiadomo, z każdym znakiem zodiaku skorelowana jest inna część ludzkiego ciała. Baran rządzi głową, Byk – gardłem, Bliźnięta – ramionami i płucami, Rak – żołądkiem, itd. Natomiast nerkami zawiaduje Waga. Tak się składa, że w dniu operacji Księżyc był właśnie w znaku Wagi! A nie powinien się tam znaleźć. [Operacja córki odbyła się wieczorem, gdy Księżyc opuścił już Wagę i przesunął się do Skorpiona.]

Bardzo interesujący jest również horoskop postawiony na moment operacji Przemysława Salety, która odbyła się 5 grudnia 2007 roku o godz. 13:00 w Warszawie.

 

Taki horoskop, który w astrologii medycznej i horalnej określa się mianem decumbitur, może być stawiany na początek choroby lub wypadku, na wizytę u lekarza, względnie na przyjęcie do szpitala lub na moment rozpoczęcia zabiegu bądź operacji chirurgicznej. Kluczową rolę w tego typu horoskopie zawsze odgrywa pierwszy dom i jego władca, a także szósty dom wraz z jego władcą, jak również Słońce symbolizujące siły witalne.

W przypadku horoskopu operacji Salety sprawa rzeczywiście nie wygląda najlepiej. Mars (władca I domu) przebywa w znaku Raka (upadek) i w IV domu, a do tego w retrogradacji, a więc jest wyjątkowo słaby. Tymczasem w szóstym domu przebywa zwiastujący liczne problemy Saturn w znaku medycznej Panny, który w rokowaniu zdrowia nie jest najlepszy. Oprócz tego, niezbyt szczęśliwie położone jest również Słońce (władca VI domu), które nie dość, że jest w ósmym domu symbolizującym operacje chirurgiczne oraz wszystkie inne plutoniczne sprawy, to jeszcze stoi ono w ognisku półkrzyża z Saturnem w szóstym domu i Uranem w dwunastym.

Jak widać sprawa jest wyjątkowo trudna i bardzo skomplikowana. Jedyna nadzieja w Marsie, który tworzy aplikacyjny sekstyl do Saturna.

Ciekawie przedstawiają się także tranzyty w horoskopie Przemysława Salety, urodzonego 7 marca 1968 roku we Wrocławiu.

 

Dewastujący Uran zbliża się teraz do Słońca (symbol zdrowia), zaś Neptun reprezentujący rozmaite infekcje tworzy właśnie koniunkcję z Merkurym i Wenus. Nie znam jego godziny urodzenia, ale nie zdziwiłbym się, gdyby te planety były w jego horoskopie powiązane z szóstym bądź ósmym domem.